poniedziałek, 29 października 2012

Rozdział 3


Po kolacji Zosia zapędziła Michałka do mycia. Przebrany w piżamkę chłopczyk był już tak zmęczony, że ledwo trzymał się na nogach. Za nic w świecie jednak nie chciał się położyć do łóżeczka. Siedział razem z dorosłymi przy stole i głośno protestował jak tylko ktoś próbował zabrać go do sypialni.
- Może pójdziesz ze mną, bo nam tu zaraz pod stół wpadniesz. Oczka już ci się same zamykają – odezwał się w końcu Max – opowiem ci bajeczkę.
- A umiesz? – zapytał maluch, patrząc na niego z powątpiewaniem. – Musi być długa.
- Dobrze, postaram się – Mężczyzna wyciągną ręce, aby podnieść chłopca. Ten jednak zwinnie zeskoczył ze stołka z drugiej strony, wyminął go i pobiegł do sypialni. Piosenkarz zagryzł wargi i podążył za synem.
- Nie martw się – rzuciła za nim Zosia – musi się do ciebie przyzwyczaić. Kiedyś wreszcie ci zaufa i pozwoli się przytulić.
Po jakiś piętnastu minutach Norr wrócił z powrotem. Zosia siedziała już sama na kanapie i popijała koniaczek. Jimi zamknął się w łazience i nie wyglądało na to by szybko miał stamtąd wyjść. Max usiadł obok zamyślonej kobiety i nalał sobie odrobinę alkoholu.
- Powiedz, jak wy się właściwie poznaliście? Jacek nigdy mi o tym nie mówił – poprosiła.
-To stare dzieje, minęło tylko sześć lat, a mnie się wydaje, że wszystko wydarzyło się w jakiejś innej epoce – westchnął Max.
- No, nie daj się prosić – dolała mu szczodrze złocistego płynu.

,,- To był paskudny dzień. Wracałem właśnie z zespołem z długiej trasy koncertowej, wszyscy byliśmy zmęczeni upałem, głodni i stęsknieni za naszymi najbliższymi. Siedzieliśmy obok siebie w skwaszonych humorach i warczeliśmy jeden na drugiego o każdy drobiazg. Nasz autobus zepsuł się już drugi raz i wyglądało na to, że do domu dotrzemy dopiero późną nocą. Zatrzymaliśmy się więc na przydrożnej stacji benzynowej. Nasz kierowca poszedł do warsztatu poprosić o pomoc, chłopcy powlekli się na piwo, a ja udałem się na spacer zwabiony szumem oceanu. Wkrótce dotarłem do małej plaży i potknąłem się o leżący na piasku magnetofon grający jakąś skoczną, popową muzę. Zakląłem szpetnie i zacząłem rozglądać się dookoła za właścicielem, żeby go porządnie obsztorcować. W wodzie zobaczyłem dwóch, ubranych tylko w kąpielówki chłopaków chlapiących się i piszczących jak małe dzieci. Podszedłem bliżej, otwarłem usta, aby na nich wrzasnąć i oniemiałem z wrażenia. Przed sobą miałem widok, który dosłownie zaparł mi dech w piersi. Słońce zaczęło już zachodzić i kładło na falach wspaniałe złocisto różowe refleksy. Jednostajny, cichy szmer oceanu koił skołatane nerwy. Jeden z młodych mężczyzn podszedł bliżej brzegu i śmiejąc się dźwięcznie do kolegi, rozpostarł ramiona i zaczął nagle tańczyć. Poruszał się w rytm muzyki zwinnie i z taką gracją, że zdawał się unosić nad powierzchnią wody. Perliste krople lśniły na jego pięknym, opalonym, smukłym ciele zupełnie jak małe diamenty. Długie do łopatek, przeplecione miedzianymi pasmami  brązowe włosy wirowały razem z nim. Połyskliwe, jedwabiste nitki otoczyły miękkim kokonem jego szczupłą, delikatną twarz. Ciemne oczy z bursztynowymi plamkami błyszczały z radości i rozpierającej go energii. Nie mogłem oderwać od niego oczu. Jeśli istniał jakiś bożek młodości, to tak właśnie musiał wyglądać. Byłem tak zauroczony, że nie zauważyłem jak drugi z chłopaków zaszedł mnie od tyłu i klepną w ramię.
- Te zboczeniec, przestań się gapić i powiedz co zrobiłeś z naszymi ubraniami? – odezwał się z groźną nutką w głosie, rozglądając się dookoła. – Jacek wyłaź, mamy tutaj podglądacza - krzyknął w stronę oceanu. Tancerz zamarł w pół kroku, odwrócił się w naszym kierunku, zmrużył oczy i zaczął powoli wychodzić z wody. Starannie mnie ominął i stanął za przyjacielem tak, że widziałem tylko jego wielkie, czekoladowe oczyska spoglądające na mnie nieśmiało spod gęstych, ciemnych rzęs. Znowu się na niego zagapiłem, zupełnie zapominając o jego wkurzonym koledze.
- Paweł, jesteś pewien, że to on? – usłyszałem jego cichy głos. – Dobrze szukałeś?
- A kto, któryś z krabów poczuł się nagi i podprowadził nasze gacie? –gorączkował się wyższy. W tym momencie rozległ się zduszony chichot tancerza. – Z czego się cieszysz głupku, jak teraz wrócimy do domu? – walnął go w rozczochraną łepetynę Paweł.
- Wiesz, jakby go tak złapać i rozebrać to ty miałbyś spodnie, a ja koszulkę – mały drań wskazał na mnie, a jego pełne usta drgały od powstrzymywanego śmiechu. Nadal ukrywał się za szerokimi plecami kolegi.
- Ejże, nawet o tym nie myślcie, nie mam pojęcia kto wam zrobił taki głupi kawał – cofnąłem się przezornie do tyłu. – Daleko mieszkacie? Za chwilę naprawią nam samochód, więc ewentualnie możemy was podwieźć - powiedziałem, nie odrywając wzroku od Jacka.
- No nie wiem – zastanawiał się Paweł, zerkając na mnie podejrzliwie.
- Wyglądam na gangstera? – zapytałem rozbawiony jego nieufnością i tym jak najwyraźniej matkował swojemu kumplowi.
- Szczękę masz w tej chwili w okolicy kolan i ślinisz się wprost nieprzyzwoicie. Jeszcze chwila, a zaczniesz machać ogonem i znaczyć teren. Nie mogę pozwolić, żebyś omotał tego małego naiwniaka – potargał poufale Jacka za ucho. Tymczasem ten w odpowiedzi zwinął się jak wąż i uszczypnął go mocno w bok. – Ała! Ja tu bronię twojej cnoty, a ty mi tak dopłacasz niewdzięczniku jeden – wrzasnął Paweł.
- Nie rób ze mnie nierozgarniętej gęsi, baranie – fuknął na niego obrażony chłopak i zadarł do góry nos. – Potrafię odróżnić porządnego faceta od playboya.
- Nie byłbym tego taki pewien królewno. Pamiętasz tego rudego dżentelmena, który potem na basenie chciał ci włożyć rękę do majtek? Musiałem cię ratować, bo ty zamiast kopnąć go w jaja piszczałeś jak gwałcona dziewica – machnął na niego lekceważąco Paweł.
- To było dawno – odparł cały czerwony na twarzy chłopak- po za tym nie powinieneś takich rzeczy opowiadać przy obcych – skinął głową w moją stronę rumieniąc się jeszcze bardziej. Mniej więcej w takim tonie sprzeczali się całą drogę z plaży. Chwilę potem zadzwonił telefon, to mój kierowca informował mnie, że samochód został naprawiony. Skończyło się na tym, że odwieźliśmy ich do domu owiniętych w kraciaste koce.
Max uśmiechnął się do swoich wspomnień. Zosia siedziała słuchając go z otwartymi ustami. Całą sobą chłonęła jego opowieść. Widziała jak zmieniła się twarz Norra kiedy mówił o Jacku, ile ciepła pojawiło się w  jego chłodnych zazwyczaj błękitnych oczach. Pamiętał ich pierwsze spotkanie z najdrobniejszymi szczegółami jakby to było wczoraj.
- Może jeszcze nie wszystko stracone? – pomyślała kobieta. – Koniecznie muszę namówić do wyjazdu Jacka.
………………………………………………………………………………………………..
Następnego dnia podniecony Michałek doprowadzał wszystkich do szału. Biegał po całym domu w majtkach w misie już od szóstej rano kwicząc i podśpiewując. Nie omieszkał się pobudzić wszystkich, skacząc im po łóżkach i drąc się wniebogłosy.
- Dzisiaj przyjeżdża mój tatuś! Będzie mnie przytulał i opowiadał bajeczki – krzyczał ile sił w małych płucach i z chichotem uciekał przed zdesperowaną Zosią i lekko już zasapanym Maxem.
- Szefie powinien pan więcej ćwiczyć, bo kondycja coś szwankuje – mruknął zaspany Jimi, który właśnie wszedł do pokoju obudzony hałasem jaki we trójkę czynili biegając po całym mieszkaniu.
- I już po premii – warknął do niego Max, nurkując pod stołem i łapiąc piszczącego zbiega. – Musisz się umyć i ubrać. Nie weźmiemy do szpitala takiego golaska - zwrócił się do wierzgającego malca Norr.
- Przypilnuj go – Zosia wręczyła mu ubranko dla syna. - Zrobię wam śniadanie.
- Ale ja nigdy tego nie robiłem – odezwał się lekko spłoszony Max.
- Poradzisz sobie – uśmiechnęła się do niego Zofia – jesteś już dużym chłopcem. – Po czym zniknęła w kuchni. Mężczyzna popatrzył z powątpiewaniem na malucha i podążył z nim do łazienki. Postawił go na podłodze i wskazał umywalkę.
- A krzesełko? –zapytał Michaś. - Tatuś  mi je zawsze daje, bo nie mogę dosięgnąć kranu. - Norr poszedł do pokoju i wrócił z taboretem. – Zapomniałeś przygotować mi pastę do zębów – chłopczyk nastawił szczoteczkę, aby mężczyzna mógł na nią wycisnąć odrobinę miętowego żelu. – Wiesz, ty będziesz musiał chyba iść do szkoły dla tatusiów – pokiwał poważnie główką Michaś i zajął się czyszczeniem zębów. – Poszukamy jakiejś w Internecie i zapiszemy cię. Myślisz, że dasz radę? – zapytał zaciekawiony i wbił w mężczyznę błyszczące szare ślepka. Widząc zaskoczenie i niepewność mężczyzny chłopczyk pogłaskał go po ręce i uśmiechnął się do niego. – Nie bój się, będę ci pomagał odrabiać zadania, a jak dostaniesz dwóję, to cię obronię i nie dostaniesz klapsa w pupę.
- Muszę się nad tym zastanowić – odpowiedział mu równie poważnie Max. W tym momencie coś przyszło mu do głowy, a w jego oczach pojawiły się szelmowskie błyski. – Może tatuś Jacek mógłby mnie uczyć? Jest przecież najlepszym tatusiem prawda – uśmiechnął się do malca.
- Pewnie, jest królem tatusiów – kiwnął głową energicznie chłopczyk.
-Wtedy jednak musiałbym zamieszkać z wami, żeby wszystko mi dokładnie pokazał i wyjaśnił – Michaś przyglądał mu się przez chwilę z zafrasowaną minką.
- Ale gdzie ty będziesz spał? – podrapał się po głowie. - Mam bardzo małe łóżeczko, a Pan Miś strasznie chrapie – dodał sprytnie, najwyraźniej nie mając ochoty się dzielić  z nikim swoim pokojem.
- Może zapytasz tatę, on ma większą sypialnię – poddał mu pomysł Max. Już widział w myślach minę Jacka, kiedy syn zacznie opowiadać mu o swoich planach. Jeśli chodzi o niego, to nie miał zamiaru robić dziecku przykrości i się przeciwstawiać jego pomysłom. Jak sobie wyobraził, że będzie miał obok siebie na łóżku smukłe ciało męża, zrobiło mu się jakoś tak przyjemnie ciepło.
- Tak i wersalka jest szeroka. Zmieścicie się razem – klasnął w ręce zadowolony chłopczyk. – Pytałem kolegi i on powiedział, że jego rodzice śpią w jednym pokoju. Tatuś na pewno się zgodzi. - Po kilkunastu minutach zakończyli poranną toaletę i udali się do kuchni, dokąd przywabiły ich smakowite zapachy. Michałek chwycił Norra za rękę i posadził obok siebie przy stole. Widząc ich w tak doskonałej komitywie Zosia pokręciła głową.
- Co tam wspólnie uradziliście? – zapytała zaciekawiona.
- To tajemnica – odparł uśmiechnięty chłopczyk podskakując na stołku. – Max będzie się uczył. – Zaskoczona kobieta popatrzyła pytająco na piosenkarza.
- Nie mogę ci powiedzieć, to pomysł Michałka – mrugnął do niej mężczyzna z miną kota który właśnie ma zamiar dobrać się do śmietanki.
………………………………………………………………………………………
Po trzech godzinach wszelkiego rodzaju katastrof siedzieli nareszcie wynajętym przez Jimiego wcześniej samochodzie. Najpierw stali przez godzinę w korku, potem sekretarz zgubił drogę i znowu stali w tym samym korku, rzucając w stronę speszonego chłopaka coraz groźniejsze spojrzenia. Potem lekarz prowadzący Jacka gdzieś przepadł i czekali na wypis deptani po nogach przez przewalający się po korytarzu tłum. Następnie okazało się, że w dokumenty medyczne wkradła się pomyłka i trzeba je było drukować jeszcze raz, więc kiedy nareszcie ta męka się skończyła wszyscy odetchnęli z ulgą. Jimi oczywiście usiadł za kierownicą, a Zosia sprytnie usadowiła się obok niego wpychając się przed Jacka, który najwyraźniej wpadł na ten sam pomysł. Tymczasem Max udając, że nie widzi tych dziwnych manewrów, spokojnie zapinał Michałka na foteliku dla dzieci.
- Wolisz siedzieć w środku, czy od okna – zapytał uprzejmie wkurzonego Jacka.
- Wszystko mi jedno warknął - podminowany chłopak. Usadowił się obok Michałka, więc Maxowi nie pozostało nic innego jak usiąść obok niego. Zresztą mężczyzna nie chciał wyjść na przyzwyczajonego do komfortu marudę. Było dość ciasno, nie miał więc innego wyjścia jak przywrzeć mocno do ciepłego boku męża. Został natychmiast ofuknięty, ale wzruszył tylko ramionami dając do zrozumienia chłopakowi, że to przecież nie jego wina. Niestety tego dnia wszystko chyba sprzysięgło się przeciwko Karskiemu. Wkrótce okazało się, że na głównej ulicy był poważny wypadek i została wyłączona z ruchu, Musieli nadrabiać spory kawałek drogi krętymi, bocznymi uliczkami. Przy każdym ostrzejszym zakręcie Jacek wpadał na Maxa albo odwrotnie, Max na Jacka. Michałek obserwował te przepychanki z wielkim zainteresowaniem.
- Chwyć tatusia i mocno go trzymaj, bo będzie mieć siniaki – odezwał się troskliwie maluch do Norra.
- Oczywiście Michasiu masz rację, musimy dbać o tatusia – mrugnął do chłopczyka mężczyzna, po czym objął mocno ramieniem Jacka dosłownie przyklejając się do jego boku.
- Co robisz kretynie?! – syknął mu do ucha zarumieniony Karski, usiłując uwolnić się z jego macek.
- Ja to co, dbam o twoje zdrowie – wyszczerzył się do niego Max z miną niewiniątka.
- Jimi zatrzymaj się! – krzyknął niespodziewanie chłopczyk.
- Co się stało, boli cię coś, niedobrze ci? – zapytał go zaniepokojony Jacek.
- Nie, ale tutaj jest sklepik z zeszytami, a Max potrzebuje dzienniczka – Odparł poważnie maluch. Karski odwrócił się do męża i spojrzał na niego niezmiernie zdumiony.
- Czyżbyś zapisał się do szkoły? Trochę późno, ten twardy łeb niczego nowego już nie przyjmie. Jest wyjątkowo oporny na wszelkie metody perswazji – spojrzał na niego wymownie.
- Pomogę Maxowi – odezwał się niespodziewanie Michaś. – Tylko nie daj mu mocnych klapsów jak dostanie dwóję, bo się potem będzie jąkał jak mój kolega Patryk.
- Nic z tego nie rozumiem. O co tutaj chodzi? – zwrócił się do męża Jacek. Niestety Norr w tej chwili nie mógł mu udzielić żadnej odpowiedzi, bo zajęty był opanowywaniem szalonego chichotu, który go właśnie ogarnął.
...........................................................................................................................
Betowała Niebieska

czwartek, 25 października 2012

Rozdział 2


Jacek z Zofią przez chwilę się szamotali i tak zastał ich lekarz dyżurny robiący obchód po salach. Za nim wślizgnął się do pokoju Max z Michałkiem. Na widok męża oczy Jacka dosłownie zalśniły czerwienią. Ścisnął  mocniej w dłoniach widelce i ustawił je pod kątem prostym, jakby miał zamiar za chwilę zerwać się z łóżka i zaatakować piosenkarza. Zofia uwolniła jego ręce i odsunęła się od niego. Doszła do wniosku, że najlepiej będzie wyprowadzić stąd malucha. Chwyciła za ramię chłopczyka i popchnęła go lekko w stronę drzwi.
- Chodź kochanie, pan doktor teraz zbada tatusia i nie możemy mu przeszkadzać. Pójdziemy na gorącą czekoladę – zabrała dziecko z pokoju.
- Panie Karski, po co panu te sztućce? Kolacja już dawno się skończyła – zapytał lekarz obserwując z rozbawieniem swojego pacjenta. To właśnie on go operował i zdążył polubić tego delikatnego, młodego mężczyznę. Nigdy nie sądził, że Karski jest zdolny do tego typu agresywnych zachowań. Mąż, którego widział tutaj po raz pierwszy, musiał mu czymś naprawdę podpaść.
- Podejdź bliżej Max – odezwał się Jacek, podejrzanie spokojnym głosem – dawno się nie wdzieliśmy i muszę ci się lepiej przyjrzeć. Z przyjemnością wbiję jeden z tych widelców w twoje czarne serce. Drugim porysuję ci tą przystojną buźkę, żebyś wreszcie wyglądał tak, jak powinien taki ohydny zdrajca – syknął  jadowicie do zaskoczonego mężczyzny.
- Panie Karski, swoje sprawy obgadacie później. Teraz muszę pana zbadać, więc proszę odłożyć sztućce na stół – lekarz podszedł do łóżka.  - Natychmiast, albo wraca pan na SIN! – powiedział groźnie mężczyzna.
- No dobrze, potem go dopadnę – zgodził się niechętnie Jacek i położył swoją broń, którą lekarz od razu zwinnie schował do kieszeni.
- Ejże, czy pan jest z nim w zmowie? – chłopak naburmuszył się i spojrzał na niego, niezadowolony z takiego obrotu sprawy .
- Chce pan jutro wrócić do domu? – mężczyzna podniósł mu koszulkę i zatroskany oglądał szwy. – Proszę zobaczyć, zaogniły się. Ma pan leżeć spokojnie, albo spędzi pan tutaj jeszcze co najmniej tydzień. Teraz wyjdę, a wy – wskazał na obydwu mężczyzn - macie zacząć się zachowywać jak dorośli, kulturalni ludzie. Jak usłyszę jakąś awanturę , to pana wyrzucę – powiedział groźnie do Maxa. – A do ciebie przyślę siostrę Lucynę z największym i najpaskudniejszym zastrzykiem uspokajającym jaki uda mi się wymyślić – spojrzał prosto w nieco wystraszone oczy Jacka.
- Tylko nie siostra Lucyna! Będę najbardziej kulturalnym pana pacjentem – przysiągł solennie chłopak.
W tym czasie, kiedy lekarz badał pacjenta, Max nie potrafił oderwać od niego oczu. Wodził wzrokiem po bladej, zmęczonej twarzy na której cierpienie wyryło już swoje piętno. Dostrzegł wielkie, sine cienie pod oczami, spękane od gorączki usta, a kiedy mężczyzna podniósł jego koszulkę, także wychudzone, wycieńczone chorobą ciało. Jakże różnił się od tego pięknego, pełnego radości życia chłopaka, którego zapamiętał i pokochał bez pamięci. Wiele wydarzyło się między nimi zarówno dobrych jak i złych rzeczy. Gdy się rozstali był głęboko zraniony i  pewien swoich racji. Utwierdził się w nich jeszcze przez te sześć lat, kiedy to nie utrzymywali ze sobą żadnych kontaktów. Jednak teraz z każdą godziną, która upłynęła od przeczytania listu od Zofii coraz bardziej narastały w nim wątpliwości. Wiele elementów układanki wyraźnie do siebie nie pasowało. Czuł, że przeoczył coś bardzo ważnego. Postanowił za wszelką cenę rozwikłać tę zagadkę i dojść do prawdy. Pogrążony w swoich myślach nawet nie zauważył kiedy wyszedł lekarz.
- Boisz się podejść? – usłyszał złośliwe pytanie Jacka. – Spokojnie, jestem taki słaby, że nie mógłbym skrzywdzić nawet muchy. – Max bez słowa wziął krzesło i postawił je obok łóżka męża. Usiadł na nim i odetchnął głęboko. – Jestem ciekaw co cię tutaj przygnało, Zosia musiała wysmażyć naprawdę dramatyczny list. Do tej pory jakoś nie byłeś zainteresowany kontaktem ze mną – powiedział z goryczą w głosie chłopak.
- Chciałem się zobaczyć zarówno z tobą jak i z Michałkiem. Dobrze wiesz dlaczego do tej pory trzymałem się od ciebie z daleka. Okłamałeś mnie, okłamałeś w najbardziej okrutny sposób jaki można sobie wymyślić – powiedział ze smutkiem i wyrzutem mężczyzna. – Spójrz mi w oczy i powiedz dlaczego to zrobiłeś? Dlaczego nie powiedziałeś prawdy, kiedy spytałem czyje to dziecko? – chwycił chłopaka za rękę i usiłował zmusić go do kontaktu wzrokowego, ale on najwyraźniej wcale nie miał na to ochoty. Odwrócił głowę i patrzył na jesienny krajobraz za nim.
- Zofia nie miała prawa się wtrącać, nie zna całej historii – odezwał się cicho. – Gdybym mógł cofnąć czas, zrobiłbym to bez wahania jeszcze raz.
- Jak możesz mówić coś takiego, zabrałeś mi pięć lat z życia mojego syna! – krzyknął do niego dotknięty do żywego Max. – Nie mogłem być przy nim jak dorastał, nic nie jest w stanie mi tego wynagrodzić!
- A pamiętasz jak przed wyjazdem do Polski przez dwa tygodnie usiłowałem się z tobą skontaktować? Wielokrotnie przychodziłem do twojego domu i błagałem o spotkanie, a ty nie raczyłeś nawet wyjść i ze mną porozmawiać. Chciałem ci wszystko wytłumaczyć. Strasznie był ze mnie naiwny głupiec.
- Wtedy byłem taki wściekły, że nie wiem co bym ci zrobił gdyby doszło do konfrontacji. Wolałem nie kusić losu – odparł ponuro Max.
- Więc zemściłeś się rękami swoich ludzi, parszywy tchórzu – odrzekł zimno Jacek, patrząc mu teraz prosto w oczy. – Kiedy ostatniego dnia przed wyjazdem przyszedłem do twojego domu, widziałem cię w oknie. Drzwi otworzyła mi menadżerka mówiąc, że nie ma cię w domu. Zamknęła mi je przed nosem. Byłem jednak bardzo zdesperowany, bo następnego dnia miałem wrócić do Polski i wiedziałem, że to ostatnia okazja do rozmowy z tobą. Bębniłem palcami w twarde drewno, aż poobcierałem sobie dłonie do krwi. W końcu drzwi otworzyły się i wyszło z nich dwóch, rosłych ochroniarzy. Zrzucili mnie ze schodów na ziemię. Upadłem bezwładnie prosto na brzuch. Zrobiło mi się słabo i nie mogłem się podnieść, więc wzięli mnie pod pachy i wyrzucili mnie za bramę jak wściekłego psa. Gdy się ocknąłem zadzwoniłem po taksówkę. W ten dzień o mało nie straciłem Michałka, po powrocie do hotelu dostałem silnego krwotoku i zabrano mnie do szpitala. Po co więc miałbym potem kontaktować się z mordercą? Nie chciałeś nas, więc usunąłem ci się z drogi. Powinieneś być zadowolony, przecież zrobiłeś międzynarodową karierę – po twarzy chłopaka płynęły łzy.
- Boże Jacek, za kogo ty mnie masz?! Naprawdę myślisz, ze jestem takim potworem?! – wykrzyknął zaszokowany jego opowieścią piosenkarz. – Przecież mnie znałeś, i jak twierdziłeś kochałeś, jak mogłeś dojść do takich przerażających wniosków?
- O nie, mnie wtedy wydawało się tylko, że cię znam! To co się stało potem udowodniło jakim byłem kretynem. Widziałeś mnie, byłeś zazdrosny, nosiłem cudze dziecko więc mój wniosek jest chyba logiczny - odparł Jacek wycierając łzy wierzchem dłoni.
- Posłuchaj, nie miałem z tym nic wspólnego. Owszem szalałem wtedy z wściekłości, ale nigdy bym się nie posunął do czegoś takiego. Mam wrażenie, że pomiędzy nami narosło mnóstwo jakiś tajemnic i niewyjaśnionych spraw – powiedział lekko drżącym głosem Max. – Muszę się uspokoić i pomyśleć nad tym – gwałtownie podniósł się z krzesła.
- Jeśli nie ty, to kto wydał takie polecenie? – zapytał zaskoczony jego odpowiedzią chłopak.
- Tego właśnie trzeba się dowiedzieć. Wiem, że jesteś zdenerwowany, ale mam propozycję i proszę, żebyś się nad nią poważnie zastanowił. Wrócimy do tego kiedy cię wypiszą ze szpitala. Przyjedź do mnie do USA razem z Zofią i Michałkiem. Zapewnię ci najlepsze warunki do rekonwalescencji, a ja będę miał okazję poznać syna. Wiem, że mi nie ufasz, więc możemy spisać kontrakt – delikatnie dotknął jego dłoni, a on gwałtownie się odsunął jakby ukąsiła go kobra.
- Jak ty sobie to wyobrażasz, wiesz co się będzie działo jak się prasa dowie o moim przyjeździe? – zapytał niezmiernie zdumiony jego propozycją Jacek. – Będą koczować pod twoim domem dniami i nocami. Nie chcę dać się wciągnąć w twój pokręcony światek.
- Co ty się przejmujesz tymi sępami? Jesteś moim mężem, Michałek jest moim synem i to właśnie mam zamiar im powiedzieć – odparł spokojnie Max.
- Kompletnie oszalałeś?! – wytrzeszczył na niego oczy mąż.
- Bynajmniej, mówię zupełnie poważnie. Wiesz, myślę, że to będzie naprawdę zabawne i z całą pewnością kilka osób trafi na miejscu szlag – piosenkarz uśmiechnął się do niego, a jego oczy zalśniły szelmowsko. – Teraz mam zamiar iść na zakupy z Michałkiem.
- O naprawdę? To będziesz miał małą niespodziankę, bo twój syn jest naprawdę wyjątkowy – stwierdził złośliwie chłopak. – Tylko mi się czasem z nim nie zgub.
- Daj spokój, nie jestem kidnaperem. Powinienem o czymś wiedzieć? – zapytał podejrzliwie Max.
- Ależ skąd – stwierdził Jacek i posłał mężowi tak słodkie spojrzenie, że ten aż się przestraszył. – Bawcie się dobrze.
………………………………………………………………………

Dziesięć minut później cała czwórka stała pod szpitalem. Zofia spoglądała niepewnie na zamyślonego Maxa, a Jimi droczył się z Michałkiem i próbował od niego wysępić gumy do żucia.
- Panie Norr, wszystko w porządku? - zapytała kobieta, zaniepokojona przedłużającym się milczeniem mężczyzny.
- Zosiu, mogę tak do pani mówić? Sprawa jest chyba o wiele bardziej zawikłana niż myślałem. Proszę mi pomóc namówić Jacka do wyjazdu – spojrzał na nią błagalnie.
- Myślę, że to dobry pomysł. Teraz, kiedy cię poznałam osobiście zaczynam powoli zmieniać zdanie na twój temat, a długie wakacje dobrze nam wszystkim zrobią. Obawiam się tylko, że nie będzie łatwo przekonać tego uparciucha. Jacuś to dobry chłopak, ale charakterek ma niestety po nieboszczce. Postaram się coś wykombinować – poklepała Maxa uspokajająco po plecach. – Kiedy Jacek wrócił z USA opowiedział mi w skrócie co się wydarzyło. Od początku coś mi w tej historii nie pasowało. Mam zamiar trochę powęszyć po przylocie do USA. Rozmawiałeś z nim?
- Tak i mam teraz w głowie kompletny zamęt. Nic w tej całej sprawie do siebie nie pasuje i z każdą nową informacją powstaje coraz większy chaos. Wszystko, w co do tej pory święcie wierzyłem, zaczyna się rozsypywać jak domek z kart. Jacek mi nie ufa, zachowuje swoje tajemnice dla siebie i coś mi się wydaje, że sporo przed nami ukrywa.
- Spokojnie, powoli wszystko z niego wyciągniemy. A teraz do roboty. Muszę zapełnić lodówkę, a wy co będziecie robić?
- Chyba zrobimy sobie rajd po sklepach. Michałkowi oraz mnie przydałby się jakieś ubrania. - Sięgnął ręką do kieszeni i wyciągnął portfel. Podał Zofii gruby plik banknotów stu złotowych. – Będziemy bardzo głodni jak wrócimy, więc kup co uważasz, bo ja się na tym kompletnie nie znam.
-To za dużo – pokręciła głową Zofia. -  Naprawdę chcesz zabrać dzieciaka na zakupy? – zapytała, a na jej twarzy pojawił się psotny uśmieszek. – Będzie szczęśliwy, bo to jego hobby. Ten dzieciak uważa się za poważnego biznesmena i przyszłego króla handlu.
- Oczywiście i nie bój się, nie ukradnę go. Jimi niech idzie z tobą. Pomoże ci taszczyć siatki – kucnął obok chłopczyka i pogłaskał go delikatnie po policzku. – Zaprowadzisz mnie do galerii, żebym mógł sobie kupić jakąś cieplejszą kurtkę?
- Pewnie – odpowiedział entuzjastycznie maluch, a jego buzia pojaśniała jak słoneczko – znam tam prawie wszystkich. Masz pieniążki, bo tam jest dosyć drogo? – zapytał go poważnie, dmuchając w przydługawą grzywkę.
- Wziąłem pieniądze i karty kredytowe, powinno nam wystarczyć –  odpowiedział piosenkarz, zaskoczony dorosłym zachowaniem syna. Michałek zerknął na ciotkę niepewnie i widząc jak kiwa przyzwalająco głową, złapał małą, ciepłą łapką dużą dłoń mężczyzny. Pociągnął go w stronę widniejącego po drugiej stronie ulicy ogromnego domu towarowego. Max zapiął sweter i nałożył ciemne okulary zasłaniające mu pół twarzy.
-Śmieszne – maluch popatrzył na niego z szerokim uśmiechem na drobnej buzi – wyglądasz jak muszy tatuś. -Po kilkunastu minutach byli już w galerii. – Idziemy tam – chłopczyk wskazał na sklepiki z masową produkcją - czy na górę? – gdzie z daleka widać było ekskluzywne butiki.
- Skoro mamy dużo pieniędzy to jasne, że obejrzymy najpierw wszystko co najlepsze – odparł Norr.
Wyjechali ruchomymi schodami na górę i weszli do jednego z eleganckich, błyszczących od reklam sklepów. Zaczęli oglądać sportowe kurtki poukładane według kolorów na wieszakach. Maxowi spodobała się jedna z nich, więc zaczął się rozglądać za sprzedawczynią. W kącie zobaczył dwie, spierające się ze sobą dziewczyny. Kiedy podszedł bliżej usłyszał dziwną rozmowę.
- Idź do nich, to biedota i tak nic nie kupią – odezwała się niska blondynka.
- Nie ma mowy, to twoja kolej – zaperzyła się brunetka.
- Postawie ci lody w kawiarni na dole, chcę iść na dymka – kusiła koleżanka.
- Odczep się, ja znam tego smarkacza z bazaru, to ten wcielony diabeł Karski. Wygląda niewinnie jak aniołek, ale jest postrachem wszystkich sklepikarzy – prychnęła na nią dziewczyna.
- No coś ty, przecież to dziecko – postukała ją po głowie blondynka i ruszyła do przodu. Nie zauważyły kiedy z tyłu podszedł do nich młody mężczyzna i złapał je za kołnierzyki.
- Zamiast plotkować zajmijcie się klientem – warknął na przestraszone dziewczyny.
- Ale szefie…! – jęknęły chórkiem.
– Dobra sam to zrobię. Udowodnię wam, że dobry sprzedawca, każdemu wciśnie jakiś towar – spojrzał na nie wyniośle i podszedł do Maxa.
- Czym mogę służyć? – zapytał ze sztucznym, służbowym uśmiechem.
- Czy mogę przymierzyć tą kurtkę? – Max stanął przed lustrem i zapiął się pod samą szyję. – I jak? – zerknął na Michałka.
- Niezła – pokiwał główką maluch.
- Proszę zapakować – zwrócił się do sprzedawcy.
- Będzie pan zadowolony, adidas szyje naprawdę świetną odzież sportową – mężczyzna zaczął wypisywać rachunek.
- Chwileczkę – odezwał się niespodziewanie cieniutkim głosikiem Michaś – ile to kosztuje?
- Dwa tysiące sześćset złotych, znasz ty się chociaż na pieniążkach, mały? – lekceważąco poklepał go po kapturku sprzedawca.
- Znam proszę pana, a to nie adidas tylko podróbka z Tajwanu. Warta najwyżej pięćset złotych, bo materiał jest nawet dobrej jakości, ale polar pod spodem to tylko dwusetka – terkotał jak nakręcony dzieciak, a z każdym jego słowem twarz właściciela sklepu robiła się coraz bledsza. – Paski są wszyte w innym miejscu niż w oryginale, a pod spodem widać resztki starej metki – uśmiechnął się słodko Michaś.
- Sskąd wwiesz? – wyjąkał z trudem mężczyzna.
- Oh, znam się na tym – machnął do niego małą łapką chłopczyk. – Kiedy dorosnę, będę biznesmenem.
- Dobra dla ciebie pięćset, a jak będziesz zakładał jakiś interes, to się zgłoś do mnie, chętnie zostanę twoim wspólnikiem kolego – sprzedawca z powagą podał rękę chłopczykowi. Max wyszedł ze sklepu z kurtką pod pachą i przez dłuższą chwilę, nie mógł wydusić z siebie ani słowa. Michaś grzecznie czekał, podskakując dookoła na jednej nodze.
- Kupujemy coś jeszcze? – zapytał w końcu, szarpiąc piosenkarza za brzeg swetra. Poszli więc dalej, siejąc postrach w całej galerii. W każdym następnym sklepie sprzedawcy byli coraz bardziej uprzejmi, a ceny zaskakująco niskie. Kilka butików zostało też zamkniętych o niespodziewanie wczesnej porze. Piosenkarz prawie się nie odzywał, zostawiając negocjacje synkowi. Wrócili do domu taksówką obładowani jak wielbłądy. Max, nadal w lekkim szoku usiadł w kuchni i sięgnął po szklankę z wodą.
- Jak się udały zakupy? – zapytała Zosia, ale widząc jego wyraz twarzy zabrała mu szklankę z wodą i zamieniła ją na lampkę z koniakiem.- Chyba tego bardziej potrzebujesz? – roześmiała się i schyliła by ucałować Michasia, który wepchnął się jej na kolana.
..................................................................................................
Betowała Niebieska

SIN - sala intensywnego nadzoru w szpitalu

wtorek, 23 października 2012

Rozdział 1



Max stał na płycie prywatnego lotniska z niewielką podróżną torbą w ręce i z niepokojem obserwował duży, transportowy samolot, którym mieli polecieć. Spojrzał na Jimiego nieco zaskoczony, a ten tylko wzruszył ramionami.
- To nie będzie pierwsza klasa. Chciał pan anonimowości, więc miałem naprawdę niewielki wybór. Ta maszyna leci bezpośrednio do Krakowa i ma na pokładzie trochę niezwykłych pasażerów, ale jakoś sobie poradzimy – zerknął niepewnie na swojego chlebodawcę.
- W takim razie wsiadamy – mężczyzna zaczął wspinać się zwinnie po schodach. Wszedł do środka i dosłownie oniemiał. Wszędzie stały klatki z najróżniejszymi zwierzętami - małpami, papugami, pancernikami oraz wieloma innymi dziwnymi stworzeniami. Wszystkie drzemały, najwyraźniej potraktowane przez opiekunów jakimś środkiem usypiającym. Drugą rzeczą, która uderzyła w piosenkarza prawie odbierając mu oddech był straszliwy smród bijący od tej menażerii. Zatkawszy nos zaczął przepychać się do przodu. Pod ścianą stało parę niezbyt czystych foteli. To prawdopodobnie były przygotowane dla nich miejsca. Max bez słowa usiadł, zapiął pasy i przymknął oczy. Zaczął po cichu liczyć do stu głęboko oddychając.
- Dobrze się czujesz? – zapytał go zaskoczony jego zachowaniem sekretarz.
- Milcz i nie przeszkadzaj – warknął do niego Max – właśnie się zastanawiam, na który z dwunastu znanych mi sposobów mam cię zakatrupić.
- Może herbatki z melisą – pisnął chłopak, podając mu wyciągnięty z torby termos.
- Siedź i udawaj, że nie istniejesz idioto! – krzyknął wkurzony piosenkarz. – Zgotowałeś nam naprawdę piekielną podróż. Przez ten odór na pewno stracę węch na zawsze. – Wkrótce okazało się, że oprócz węchu może stracić także słuch. Obudzone jego wrzaskami zwierzęta zaczęły wydawać z siebie coraz bardziej przeraźliwe dźwięki. Samolot wzbił się sprawnie w powietrze, a biedny Jimi nakrył głowę gazetą, aby nie widzieć wbitych w niego, wściekłych oczu swojego szefa. Było to z pewnością najdłuższe dziesięć godzin w jego krótkim życiu. Przez cała drogę modlił się, aby Max nie wpadł w furię i nie udusił go pasami bezpieczeństwa. Kiedy wylądowali wreszcie w Krakowie był już na skraju wyczerpania nerwowego. Z ogromnym trudem podniósł się z fotela i podążył za mruczącym paskudne przekleństwa  piosenkarzem, strzepującym z siebie każdy pyłek jaki ośmielił się na nim osiąść. Pożegnali się z załogą i podążyli do pobliskiego parku. Usiedli na najbliższej ławce, a Max wyciągnął z kieszeni komórkę. Wystukał numer Zofii.
- Pani Karska, to ja Max Norr. Przed chwilą przyleciałem z moim sekretarzem do Krakowa. Chciałbym się z panią jak najszybciej zobaczyć i porozmawiać – po drugiej stronie zapanowało milczenie, słychać było tylko przyśpieszony ze zdenerwowania oddech kobiety. – Pani Zofio, czy wszystko porządku?
- O oczywiście, jestem tylko odrobinę zaskoczona – wyjąkała z trudem kobieta. – Prawdę mówiąc nie spodziewałam się, że pofatyguje się pan osobiście. Proszę podać adres,  niedługo po was przyjadę. Lepiej jak nie będziecie rzucać się w oczy.
…………………………………………………………………

Po upływie jakiejś godziny podeszła do nich przystojna kobieta w średnim wieku, zlustrowała ich od stóp do głów, pociągnęła nosem i odsunęła się dwa kroki do tyłu. Max wstał na jej widok i chciał się przywitać, ale w tym momencie głośno zaburczało mu w brzuchu. Zmieszał się lekko i po chwili wahania wyciągnął do niej rękę.
- Pani Zofia? Mam na imię Max, a ten pustak obok to Jimi.
- Tak, to ja i nie ma się czego wstydzić – wskazała na jego protestujący żołądek.
- Wiem, że wyglądamy nieciekawie, ale nie chciałem, żeby ktoś nas rozpoznał – westchnął ciężko Max, obciągając wielką bluzę z kapturem, w którą był ubrany.
- Nie tylko wyglądacie obaj jak podejrzany, młodzieżowy element, ale także śmierdzicie, jakbyście spędzili noc w stajni. Wpuścili was w tym stanie do pierwszej klasy? – zapytała kobieta z wesołymi błyskami w oczach.
- To była klasa MiiP, naprawdę unikalna – odparł Max i posłał Jimiemu groźne spojrzenie.
- MiiP? Nigdy o takiej nie słyszałam, pewnie jakaś nowość – stwierdziła niepewnie Zofia.
- MiiP czyli małpy i inne paskudztwa – warknął w stronę sekretarza Norr – Ten idiota załatwił nam przelot w samolocie transportowym razem z prawdziwym Zoo.
- Może jedźmy lepiej do domu. Przebierzecie się i weźmiecie prysznic  – kobieta zatkała usta pięścią, aby się nie roześmiać. Powarkujący, cuchnący jak koń Max oraz Jimi wyraźnie się za nią chowający przed szefem, to było więcej niż mogło znieść jej poczucie humoru. Zaczęła chichotać i wskazała na zaparkowany w pobliżu, łaciaty samochód.
- Czy to jakiś muzealny okaz? – zapytał Jimi, przyglądając się starej, odrapanej syrence. - Naprawdę działa?
- Dziecko – zwróciła się wyniośle do chłopaka – to Prychawka i jest chyba starsza od ciebie, więc postaraj się mówić o niej z większym szacunkiem. Wsiadajcie do tyłu – mężczyźni posłusznie zaczęli pakować się do auta, usiłując spełnić jej polecenie.
- Ale tu jest za ciasno – jęknął Max, próbując jakoś pomieścić swoje długie nogi.
- Nie narzekać! – rzuciła w ich kierunku kobieta. – Potraktujcie to jako turystyczną atrakcję. Jacek od trzech lat dojeżdża tym samochodem do pracy i nie narzeka – spojrzała wymownie na skrzywionego Maxa. – Musimy jeszcze odebrać Michałka z przedszkola. Po chwili dość karkołomnej jazdy zatrzymali się przed kolorowym budynkiem. Zofia wysiadła, nakazując im zaczekać na nią i najlepiej nie wychodzić z samochodu.
- Boże – jęknął wiercąc się Jimi.- Ten wrak nie ma chyba żadnych resorów. Mam wrażenie, że każdy kamień i wszystkie dziury na drodze odbiły się na mojej biednej pupie. Powinienem dostać premię za pracę w szkodliwych warunkach.
- Ja ci dam premię gamoniu, myślisz, że mój tyłek jest mniej wrażliwy niż twój? – Norr pociągnął chłopaka za ucho. W tym momencie pojawiła się kobieta z Michałkiem w ramionach. Postawiła chłopczyka na ziemi, a malec natychmiast włożył głowę do auta i zaczął przyglądać się zaciekawiony szturchającym się mężczyznom. Na jego widok natychmiast się uspokoili. Zwłaszcza Max nie mógł oderwać od niego zachwyconych oczu.
- Podobny do mnie prawda? – zapytał, nie spuszczając z chłopczyka wzroku.
- Ciociu dlaczego ci panowie się bili? Mówiłaś, że gentelmani tak nie robią – odparł Michaś z poważną minką.
- Może oni nie są gentelmanami – odparła sucho Zofia i zapięła małego w foteliku. – Ten po prawej to Max Norr twój drugi tatuś, a ten po lewej jego sekretarz Jimi Cart. Pojedziemy teraz do domu i coś przekąsimy , a potem udamy się w odwiedziny do szpitala. Chłopczyk umilkł i przez całą drogę przyglądał się z ogromnym zaciekawieniem piosenkarzowi.
- Ciociu wiesz –wyszeptał z przejęciem – on ma takie same czarne włoski jak ja, myślisz, że będę taki niegrzeczny jak on kiedy dorosnę?
- Broń cię boże dziecko, broń cię boże – pogłaskała go po kędzierzawej główce rozbawiona Zofia.
……………………………………………………

Następne dwie godziny mężczyźni spędzili w ciasnym mieszkanku Jacka. Wzięli prysznic i przebrali się w wygodne sportowe ubrania, które przywieźli ze sobą. Zofia zrobiła im jajecznicę na boczku, kanapeczki ze szczypiorkiem i gorącą aromatyczną herbatę. Pochłonęli wszystko w rekordowym tempie, ponieważ byli bardzo głodni. W samolocie panowały takie warunki, że nawet nie próbowali niczego włożyć do ust. Zosia usiadła z nimi przy stole i zmierzyła ich surowym wzrokiem.
- Musimy porozmawiać zanim pojedziemy odwiedzić Jacka. On o niczym nie wie, więc wejdę tam pierwsza i trochę go przygotuję. Powinien pan zawiadomić mnie o swoich planach wcześniej – zwróciła się z naganą do Maxa. – Teraz już za późno, jeśli ja mu nie powiem, to na pewno zrobi to Michałek. Proszę bardzo uważać na to, co pan mówi i nie denerwować męża. Dopiero pięć dni temu przeszedł poważną, rozległą operację. Lekarze cudem uratowali mu życie. Za trzy dni, jak wszystko dobrze pójdzie wróci do domu. Będziecie więc mieli obaj czas wszystko dobrze przemyśleć i przedstawić sobie nawzajem konkretne propozycje, bo chyba nie ma pan zamiaru odebrać mu syna – Zofia spojrzała na niego uważnie.
- Nie mam do tego prawa, ale chciałbym zabrać was do USA przynajmniej na czas rekonwalescencji Jacka – odezwał się spokojnie Norr. – Zaproszenie obejmuje także panią.
- Nie chciałabym wam przeszkadzać – odezwała się cicho Zofia.
- Myślę, że zarówno Jacek jak i Michaś ucieszą się z pani towarzystwa. Sądzę, że największym problemem będzie przekonanie do tej podróży mojego męża. Poróżniła nas naprawdę paskudna historia i coś mi się wydaje, że obu nas wyprowadzono w pole. Muszę koniecznie dowiedzieć się prawdy - westchnął ze smutkiem Max.
- W takim razie zbieramy się – klasnęła w ręce kobieta. – Michaś, chodź tutaj, pomogę ci zapiąć zamek. – Chłopczyk podbiegł do niej z czerwoną kurteczką.
- Pozwól, że ja to zrobię – wyciągnął do niego ręce Norr.
- Potrafisz? – spojrzał na niego nieufnie malec – Zacina się - wskazał pulchną łapką na zatrzask.
- Tutaj mieszkaliście z tatą od początku? – zapytał mężczyzna ze zmarszczonymi brwiami przyglądając się skromnemu, malutkiemu mieszkanku. Było bardzo czysto i schludnie, ale bieda wyglądała z każdego kąta. Najwidoczniej właścicielowi się nie przelewało i musiał ciężko walczyć o byt. Zagryzł usta, nie śmiejąc podnieść oczu na przysłuchującą się im Zofię.
- Tak, a ciocia w następnej klatce – odpowiedział śmiało maluch podskakując niecierpliwie.
………………………………………………........

Po kwadransie dzikiej jazdy zabytkowym wehikułem znaleźli się przed szpitalem. Wyjechali na piętro windą i zatrzymali się w niewielkiej wnęce, gdzie stało kilka wygodnych foteli. Zdenerwowana Zofia zacisnęła dłonie na oparciu jednego z krzeseł.
- Zaczekajcie tutaj. Wejdę tam razem z Michałkiem i za chwilę cię zawołam –zwróciła się do Norra. Na miękkich nogach weszła z chłopczykiem do pokoju, w którym leżał Jacek. Jak tylko ich zobaczył na jego bladą, szczupłą twarz wstąpił radosny uśmiech, a w piwnych oczach pojawiły się ciepłe iskierki.
- Co dzisiaj tak późno? – zapytał zaciekawiony, moszcząc się wygodnie na szpitalnym łóżku.
- Ee… - straciła resztki odwagi Zofia. - Mieliśmy gości i jakoś tak zzeszło – jąkała się nieporadnie.
- Coś ty taka zdenerwowana? Czyżby odwiedziły cię te harpie, siostry mojej matki? Trzeba było przyłożyć im miotłą – zaperzył się mężczyzna, poruszył niespokojnie i od razu złapał się za brzuch. – Cholera, kiedy to się wreszcie zagoi?
- Przestań się tak wiercić, po co się tak ekscytujesz – odezwała się uspokajająco kobieta, szarpiąc niespokojnie za brzeg kamizelki i unikając wzroku krewniaka.
- Wykrztuś to w końcu, bo widzę, że trzęsą ci się łapki. Może ten straszny samochód w końcu się rozpadł i musiałaś zrobić mu pogrzeb?
- Pyrchawka ma się dobrze tatusiu – odezwał się milczący do tej pory chłopczyk, wdrapał się na łóżko i przytulił delikatnie do mężczyzny. – Wszyscy nią przyjechaliśmy, tylko tatuś Max mówił brzydkie wyrazy, bo nie chciały mu się zmieścić nogi - trzepał mały z szybkością karabinu maszynowego.
- Zaraz zaraz, czy ty powiedziałeś właśnie tatuś Max? – spojrzał podejrzliwie na struchlałą kobietę. – Masz mi coś do powiedzenia?!
- Może tylko tyle, że czeka na korytarzu? – wymamrotała pod nosem, odsuwając się na bezpieczną odległość.
- Zooffiiaaa?! – wrzasnął ogłuszająco wściekły Jacek. - Nie chcesz mi chyba powiedzieć, że sprowadziłaś tu tego parszywego skurczysyna?! Mogłaś mi chociaż przynieść jakąś broń, żebym mógł zastrzelić go na miejscu. O zdrajczyni! – rzucił w nią poduszką, którą miał pod głową, po czym jęknął i przycisnął dłoń do rany.
- Michaś, leć szybko po tatę – rzuciła do chłopczyka, który natychmiast wybiegł na korytarz.
- Jacek, zrobisz sobie krzywdę – złapała go za ręce kobieta. – Zachowuj się jak dorosły.
- Podobno jak się wbije widelec głęboko w oko, to nawet najlepszy chirurg nie jest w stanie uratować takiego pacjenta – warknął czerwony z gniewu chłopak zerkając na stolik przyłóżkowy, gdzie leżały pozostawione po obiedzie sztućce. – Z tobą rozprawię się jak już go zadźgam – piwne oczy mężczyzny zdawały się rzucać błyskawice.
......................................................................................................
Betowała Niebieska

sobota, 20 października 2012

Prolog



To opowiadanie o trudnym uczuciu w blasku fleszy. Historia toczy się w rzeczywistości nie całkiem alternatywnej. Sława, której wielu z nas tak  pożąda ma też swoje ciemne oblicze. 
Dwóch, kiedyś ogromnie kochających się ludzi ma okazję zacząć wszystko od nowa. Czy stara intryga, która ich rozdzieliła wyjdzie na jaw? Czy będą umieli sobie wybaczyć? A może znajdzie się ktoś trzeci, komu uda się ich połączyć? 
W tym świecie małżeństwa homoseksualne są zawierane swobodnie, a medycyna stoi na o wiele wyższym poziomie od naszej. Mężczyźni mogą zachodzić w ciążę na skutek wywołanej celowo, kilka pokoleń wcześniej, mutacji genetycznej. Ich narządy wewnętrzne różnią się jednak całkowicie od kobiecych.



W poczekalni Szpitala Wojewódzkiego był straszny tłok i tylko nielicznym udało się zająć miejsca siedzące. Chorzy, zmęczeni ludzie, którzy niejednokrotnie przyjeżdżali tutaj z bardzo daleka, podpierali ściany, kucali lub desperacko siadali wprost na podłodze, cierpliwie czekając na swoją kolej. Czasami tylko ktoś się wyłamywał, sarkając na dzisiejszą służbę zdrowia. Wszyscy spoglądali wtedy po sobie i szeptali ze współczuciem.

- To nowy – patrzyli na takiego delikwenta kiwając  smutno głowami ze zrozumieniem wynikającym z długiego cierpienia. Doskonali wiedzieli dlaczego się tak kręci i niecierpliwi. Czekał na wyrok, który zaważy na całej jego przyszłości. Poradnia Onkologiczna to miejsce, gdzie codziennie życie miesza się ze śmiercią, a lekarz jest zastępcą Boga i tak jak on, kieruje na prawą lub na lewą stronę. Wiadomości zwykle były tragiczne, ale bywały tutaj też radosne chwile. Łzy szczęścia i ulgi u wychodzących z gabinetu ludzi świadczyły wymownie o odmianie losu. Wśród tego tłumu stał na uboczu młody, blady mężczyzna i cicho rozmawiał z niewysoką, korpulentną kobietą stojącą u jego boku. Gdy z głośnika rozległo się jego nazwisko drgnął i z widocznym strachem na szczupłej twarzy wszedł do gabinetu. Siedzący za biurkiem siwowłosy lekarz wskazał mu miejsce siedzące.

- Panie Karski mamy już wszystkie pana wyniki. Mam dla pana dwie wiadomości. Guz, który ma pan w brzuchu nie jest złośliwy i trzeba go jak najszybciej usunąć. Druga niestety jest nieco gorsza. Umiejscowił się miedzy dużymi naczyniami i w pobliżu ważnych splotów nerwowych. Operacja będzie bardzo trudna i niebezpieczna. Ma pan 50 % szans na przeżycie. Jeśli ma pan jakieś nieuregulowane sprawy rodzinne, to proszę się tym zająć jeszcze w tym tygodniu. Ma pan ogromne szczęście, bo mogę panu zaoferować dość szybki termin zabiegu. Za tydzień ma pan się zgłosić do mnie o godzinie dziewiątej na oddziale.
- Panie doktorze czy operacja jest konieczna? Jestem ojcem samotnie wychowującym dziecko i nie mam komu powierzyć Michałka – zapytał drżącym głosem chłopak.
- Bez zabiegu przeżyje pan najwyżej kilka tygodni. Przykro mi, ale nie ma innej alternatywy – lekarz popatrzył na niego zatroskany.
- W takim razie niedługo się zobaczymy – odparł stanowczo. Zrozpaczony wbił paznokcie w dłonie usiłując się opanować.
- Zobaczy pan, że wszystko będzie w porządku. Jest pan młodym, ogólnie zdrowym człowiekiem więc powinno się nam udać. Mamy tutaj naprawdę dobrych chirurgów – uśmiechnął się pocieszająco lekarz. Chłopak podniósł się gwałtownie i nagle zakręciło mu się w głowie. Serce biło mu bardzo szybko i zaczęło mu się robić ciemno przed oczami. Chciał uchwycić się biurka, ale nie zdążył. Osunął się bez przytomności na ziemię.
- Siostro wózek – krzyknął zdenerwowany lekarz. – Proszę zadzwonić na salę operacyjną, że mamy nagły przypadek.

Siedząca pod drzwiami kobieta ze strachem obserwowała rozwój wypadków i kiedy zobaczyła kogo wywożą z gabinetu chwyciła się za głowę. Przypadła do wózka wołając imię mężczyzny.
- Jacek, na miły bóg! – niestety nie otrzymała żadnej odpowiedzi. - Co z nim? – zapytała wiozących go pielęgniarzy.
- Jest pani krewną? – zapytał jeden z nich, a widząc jak potakuje, dodał – Idzie na zabieg w trybie nagłym. Proszę zawiadomić resztę rodziny – popchnął mocniej wózek z nieprzytomnym mężczyzną i zniknęli za załomem korytarza. Kobieta stała oszołomiona nie wiedząc co z sobą począć.
- Jakiej rodziny? Przecież on oprócz mnie nie ma nikogo – wyszeptała trzęsącym się głosem. – Muszę wziąć się w garść – uderzyła się dłonią w policzek. – Zośka nie waż się panikować, zostałaś mu tylko ty! Najpierw pójdę po Michałka do przedszkola, a potem się zobaczy – energicznie pomaszerowała do wyjścia i wkrótce znalazła się na ruchliwej ulicy. Wsiadła do przejeżdżającego busa i po chwili stała już przed małym budynkiem pomalowanym na jasne kolory. W otaczającym go pięknym ogrodzie bawiły się wesoło dzieci. Zadzwoniła do bramki.
- Jestem Zofia Karska i przyszłam po Michałka – powiedziała do domofonu. Nie upłynęło pięć minut jak ukazała się nauczycielka prowadząca czarnowłosego malucha. Chłopczyk radośnie pomachał do czekającej kobiety.
- Zosiu, a gdzie jest tatuś? Miał po mnie przyjść – powiedział cieniutkim głosikiem, rozglądając się na wszystkie strony.
- Tatuś musiał zostać w szpitalu i będzie miał operację. Jutro go odwiedzimy. Musimy mu naszykować piżamki i ręczniki. Pomożesz mi? Mamy sporo pracy – uśmiechnęła się do niego kobieta.
- To dlatego, że bolał go brzuszek? – zapytał strapiony malec marszcząc małe czółko.
- Tak kochanie, ale niedługo wyzdrowieje i pojedziemy na wakacje. Tatuś będzie potrzebował spokoju i wypoczynku – zamyśliła się głęboko Zosia. – Ale skąd wziąć na to pieniądze?
- Mam w skarbonce – odezwał się niespodziewanie chłopczyk. – Może nam nie starczyć – dodał poważnie.
- Kociątko to miło, że chcesz pomóc. Masz dobre serduszko, że chcesz mi dać swoje oszczędności. Tak długo zbierałeś na komputer. Mam jednak lepszy pomysł – dodała z błyskiem w oku. – To będzie nasza tajemnica i masz nikomu o tym nie mówić. Zrobimy tacie niespodziankę – przyśpieszyła kroku. – Najwyższy czas by Pan Wielki Zdrajca zrobił coś dla syna . Jacek mnie potem zabije, ale trudno, dumą się jeszcze nikt nie najadł – powiedziała cicho sama do siebie. Po drodze zrobili jeszcze zakupy w Biedronce. Michałek chodził ze skupioną minką po sklepie, wybierając artykuły i patrząc przy tym za każdym razem na cenę. Wyglądał przy tym tak poważnie, że zmartwiona kobieta wybuchnęła śmiechem.
- Oj, będzie z ciebie niezły księgowy – pogłaskała go po kędzierzawej główce. – Nie mam pojęcia jakim cudem taki dzieciak, umie tak dobrze liczyć. – Po powrocie do domu pochowali przyniesione produkty i rozpoczęły się poszukiwania. Na szczęście mieszkanie Karskiego było bardzo małe, niecałe czterdzieści metrów kwadratowych. Mieściło się w komunalnych blokach. Składały się na nie dwa pokoiki, kuchnia i łazienka, było bardzo skromnie i prosto urządzone. Wszystko sprawiało bardzo przytulne wrażenie.
- Michałku, wiesz gdzie tata trzyma wszystkie dokumenty? – zapytała Zofia po godzinie daremnych poszukiwań.
- W kuchni – chłopczyk podreptał do kredensu i wskazał na małą kasetkę. – Mnie nie wolno otwierać tego pudełka. Kiedyś wszystko wysypałem i tatuś powiedział, że jestem małą paskudą. Dostałem klapsa w pupę – żalił się dzieciak.
- W takim razie sama to przejrzę, a ty pooglądaj sobie bajeczki. Potem spakujemy rzeczy dla taty – powiedziała kobieta i zaczęła przeglądać papiery. – Znalazłam – wykrzyknęła po chwili tryumfalnie. - Trzeba będzie tylko zrobić odpis i napisać list do Pana Dupka - pomachała zwycięsko aktem urodzenia i świadectwem ślubu. – Ależ ten Jacek niemądry, że do tej pory nie wystąpił o alimenty. Będzie wściekły jak się dowie co zrobiłam. Nie ma jednak sensu, żeby on tutaj klepał biedę i zaharowywał się na śmierć, a Pan Jestem Taki Wspaniały obrzucał brylantami kolejnych kochanków.
………………………………………………………………………………………

Upłynęło kilka dni. W pięknej, luksusowej willi nad oceanem, w eleganckim gabinecie siedział młody sekretarz i segregował codzienną pocztę. Była tego spora sterta. Pokręcił ze zniechęceniem głową, westchnął i zabrał się ostro do pracy. Zamiast za biurkiem usiadł na dywanie i wysypał całą zawartość worka. Tak zastał go Max Norr i przez chwilę obserwował bez słowa.
- Jest coś ciekawego? – zapytał znienacka, przyprawiając chłopaka o palpitacje serca.
- Boże, czy mógłby się pan tak nie skradać, omal nie zszedłem na zawał –demonstracyjnie chwycił się za klatkę. Podniósł się jednak natychmiast do pozycji pionowej i zasalutował służbiście. Widać było, że darzy chlebodawcę ogromnym respektem. – Większość to listy od fanów, a jeden przyszedł aż z Polski. To taki mały kraj na wschodzie Europy.
- Wiem gdzie to jest – odezwał się chłodno mężczyzna – podaj mi go natychmiast. Pośpiesz się, jestem dzisiaj bardzo zajęty. Musimy zrobić jeszcze jedną próbę przed jutrzejszym koncertem. Ten cholerny chórek ciągle się myli - wyciągnął rękę po kopertę. Usiadł za biurkiem i otworzył list. Ze środka wypadły dwa dokumenty. Przeczytał je ze zmarszczonymi brwiami i pobladł na twarzy.
- Mój Boże to niemożliwe! – krzyknął mocno zdenerwowany i odgarnął czarne włosy z czoła. – Jimi weź te papiery i sprawdź natychmiast ich autentyczność. Masz milczeć jak grób bo urwę ci jaja. To poważna sprawa. – Zaciekawiony sekretarz wziął od niego kartki, rzucił na nie okiem i zdębiał.
- Czy to może być prawda? – zapytał ostrożnie chłopak, równie zaszokowany co mężczyzna.
- Zaczekaj, zobaczę co jest w liście, ale myślę, że chyba mam syna – mężczyzna zwrócił na chłopaka zimne, błękitne oczy za którymi tak szalały jego fanki. Widać było, że jest kompletnie wytrącony z równowagi o co na ogół było nietrudno. Słynny piosenkarz rockowy Norr, słynął na całą Amerykę  ze swojego wybuchowego charakteru. Jimi jednak pracował dla niego od trzech lat i wcale się nie uskarżał. Na początku bał się nawet głośniej oddychać w jego obecności, ale szybko się zorientował, że jeśli solidnie pracuje to Max nigdy się go nie czepia. Chyba, że wpadł w jeden z tych swoich paskudnych humorków. Wtedy wszyscy domownicy po prostu schodzili mu z drogi i tyle. Dom był ogromny i łatwo było w nim znaleźć jakiś spokojny zakątek. Norr zaczął czytać, a obserwujący go z niepokojem Jimi dostrzegł jak coraz mocniej zaciskał palce na papierze. Pod koniec o mało go nie roztargał panując nad sobą resztkami sił.

Panie Norr
Nazywam się Zofia Karska i jestem bliską krewną Jacka Karskiego, który w tej właśnie chwili walczy o życie w szpitalu. Pana mąż, wiem że nie macie rozwodu, jest bardzo dumnym człowiekiem i do tej pory jakoś dawał sobie radę sam przy mojej niewielkiej pomocy. Przez wiele lat klepał biedę, bo z powodu dziecka nigdy nie udało mu się ukończyć studiów. Piszę do Pana bez jego wiedzy, ponieważ myślę, że najwyższy czas z tym skończyć. Michałek jest także Pana synem i należą mu się alimenty. Nie mam pojęcia co was poróżniło, bo Jacek nigdy nie chciał o tym mówić, a kiedy nalegałam zamykał się potem w pokoju i płakał do poduszki.
Jeśli Jackowi uda się przeżyć zabieg będzie potrzebował kilku miesięcy rehabilitacji i rekonwalescencji, aby przyjść do siebie. Ja jestem tylko skromną emerytką i nie jestem w stanie zapewnić mu odpowiednich warunków. Uważam, że to Pana zadanie. Jacek jest uparty i nigdy nie pozwoli mi oddać sprawy do sądu rodzinnego. Mogę tylko polegać na Pana przyzwoitości.
                                                                                                                  Zofia Karska
Ps: Mój numer telefonu 457932072 i adres Jacka- Kraków ul. Misia ¾ Polska

Norr siedział przez chwilę zamyślony. Widać było, że odpłynął myślami do przeszłości. Najwyraźniej coś mu się bardzo nie zgadzało, bo mruczał pod nosem paskudne przekleństwa. W końcu poderwał się ze stołka i spojrzał na sekretarza.
- Jimi, jutro wieczorem wylatujemy do Polski. Powiedz, żeby spakowano mi lekką, podręczną torbę. Masz to tak zorganizować, aby nikt się o tym nie dowiedział. Najlepiej załatw jakiś prywatny transport. A i jeszcze coś, jedziesz ze mną. Mała wycieczka do egzotycznego kraju dobrze ci zrobi – poklepał zaskoczonego chłopaka po ramieniu.
- Ale tam podobno są wilki i białe niedźwiedzie, a w barach ze szklanek piją czysty spirytus. Tak mówił mój kuzyn, który pracował z jakimś Polakiem – odezwał się niepewnie Jimi.
- Może lepiej pogadaj z wujkiem Google, ty niedouczony bałwanie – pokręcił głową nad jego głupotą Max i pośpiesznie wyszedł z gabinetu.
..............................................................................................
Betowała Niebieska